czwartek, 31 maja 2012

marzeń spełnienie....

Dziś zdałam sobie sprawę z tego, że jeszcze rok temu to miejsce nie istniało... nie było okien, ścian a nawet schodów... to co teraz tak cieszy moje oczy, było totalnym pobojowiskiem... na swój strych czekałam cztery lata... najpierw trzy lata pomysł nabierał mocy, by potem rok trwała jego realizacja... ale wreszcie udało się... i mam swoje miejsce na ziemi... 

codziennie nabijam kilometry schodów ciesząc się, że są...
codziennie obserwuję jak promienie oświetlają je wpadając przez "okienkową" tarkę...
co dnia siadam tu z kawką, napawam się widokiem i cieszę się jak dziecko...
 nadal nie wierzę, że się doczekałam i że spełniło się moje marzenie...

i mam tu swoją opiekę Boską i swoje Niebo na ziemi...
kolorowe, odrapane, haftowane szczęście....

i mam miłość bezgraniczną, bezwarunkową, i na wieki....

Zosiaczku życzę Tobie w dniu Twoich 8 urodzin byś zawsze miała swoje Niebo na ziemi...
pełne szczęścia i zdrowia,
pełne słonecznych dni... pełne kolorowych aniołów...
pełne spełniających się marzeń....

Kocham Cię najmocniej na świecie mój Elfie...

niedziela, 27 maja 2012

Kotem być....



Szydełkowanie relaksuje mnie, uspokaja i pozwala oderwać się od krążących mi po głowie myśli.... w piątkowe popołudnie wytargałam więc kocyk, wełenki i szydełko, ułożyłam to wszystko na trawie i postanowiłam się odstresować dodatkowo łapiąc jeszcze ciepłe promyki chylącego się ku zachodowi słońca.... bo jestem jak kot... lubię się wygrzewać... i tak sobie szydełkowałam: zaległy dywanik, potem kwiatki do nowo zakupionych butów, miałam nawet w planach haftowanie zaległej poduszeczki... gdy nagle ktoś postanowił mi pomóc...

zaraz potem dołączył ktoś jeszcze...

i jeszcze ktoś...

i zamiast szydełkować siedziałam, wlepiałam oczy i cykałam fotki:



oczywiście widok baraszkujących ukochanych kotów ukoił mi nadszarpnięte nerwy....
 tego popołudnia dostałam również barankowanie, przytulanie, mnóstwo mruczenia i ocierania...
wycałowałam po główkach i każdemu po kolei powiedziałam, że go kocham.. 
do pełni szczęścia brakowało jedynie Staszka, który jak zawsze łowił myszki na okolicznych polach...
i znów świat był piękny... i nie było mi już ani przykro ani źle...  znów założyłam różowe okulary... przyszyłam zatem szydełkowe kwiatki i w nowych butach pobiegłam strzelić fotkę różanecznikowi, który w tym roku wyjątkowo obdarował mnie masą kwiatów i to w trzech kolorach!!...


Kolorowego tygodnia Wam Kochani życzę!!!
Aga ;)

czwartek, 24 maja 2012

cała ja


Dziś dość nietypowo, bo o sobie napiszę ;)... czemu, co i dlaczego? ;)
Jestem typem o skomplikowanej osobowości, często mającej samej siebie dość... a to popadam w stany depresyjne i niestety ulegam pokusie narzekania dosłownie na wszystko a to znów jestem niepoprawną optymistką, która świat widzi jedynie w różowym kolorze... niestety ostatnio za często górę bierze pierwsza wersja mojej osoby, stąd mój pomysł na własną "psychoterapię", właśnie poprzez pisanie bloga ;)...  natłok myśli i wydarzeń powoduje u mnie nieodpartą chęć wyrzucenia wszystkiego z siebie i podzielenia się własnymi emocjami czy spostrzeżeniami... zaczęłam pisać sama dla siebie i nagle okazało się, że ktoś to czyta!, że kogoś interesuje jak mieszkam, kim jestem i jakie mam spojrzenie na świat.... nie będę pisać jakie to uczucie, bo wszystkie "starsze" koleżanki blogerki doskonale to wiedzą... nie mniej jednak blogerski świat wciąga mnie coraz bardziej a ja dzięki niemu poznaję nowe miejsca i nowych ludzi... podziwiam  różnorakie talenty, czytam mądre posty i delektuję się pięknymi zdjęciami... często nie mogę się wręcz nadziwić jakie osobowości spotykam przeskakując z bloga na bloga... i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze... ale wracając do mnie ;)... przyziemnie : jestem mamą dwóch wspaniałych dziewczyn, bez których świat, by dla mnie nie istniał... mam cztery ukochane koty i jedną koszatniczkę... uwielbiam przerabiać stare meble i malować ludowe obrazy święte... mam garstkę wspaniałych i prawdziwych przyjaciół.... kocham starocie w szczególności wszelkiego rodzaju "szmaty"... a jak jestem w "amoku" kupuję graty niemal hurtowo, stąd moje kolekcje walizek, makatek czy emaliowanych chlebaków... ponad to mam słabość do starej polskiej wsi i wszelkiej ludowszczyzny... uwielbiam filmy Jana Jakuba Kolskiego i Almodovara choć to zupełnie inna bajka ;)...  od lat walczę, by przestać przejmować się wszystkim na wyrost i nie analizować zdarzeń czy słów po tysiąc razy, ale zupełnie mi nie idzie... 
 Mimo życiowych zakrętów głęboko wierzę w przypadki... w przeznaczenie i w to, że wszystko dzieje się po coś ;)... 

Aniołek dla Was Kochani cieszę się, że Was poznaję, złapałam się na Waszą blogową wędkę ;)




wtorek, 22 maja 2012

laleczki z walizeczki



Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie... leżały brudne, ubłocone, słowem czarna rozpacz... jedne bez nóżek, inna bez oczu, jeszcze inna w podartym ubranku... przygarnęłam.... każdą od innego handlarza... i tak szłam przez pół miasta niosąc je w koszyku... tu rączka, tu warkocz, tam kokardka... wzbudzałyśmy  niemałą sensację... w domu zadbałam, pomyłam, uprałam ubranka, naprawiłam oczka, uczesałam... teraz siedzą niemal na każdej szafie... a ja codziennie wpatruję się w oczka rozczochranej brunetki i zastanawiam się czemu są takie ludzkie? co? a może kogo tak wypatrują?.... mój mąż się ich boi, szczególnie tych celuloidowych... czyżby miał coś na sumieniu?... jako były lalkarz mam do tych pań wyjątkową słabość... wiem, że jak tylko trafi się okazja, kolejna lalka wyląduje ukryta w mojej torbie... potem dołączy do szafowych koleżanek dając mi nieziemską radość i powiększając kolekcję... bo taki jest właśnie los zbieraczy- nie mogą się opanować ;)... Wspaniałych "łowów" Wam życzę, niech cieszą oczy i serca ;)


czwartek, 17 maja 2012

bo.... w skansenie mieszkam

Jakiś czas temu zaproponowano mi pracę w nowo powstającym skansenie, miałam być plastykiem, dekoratorem i scenografem w jednym.... byłam oszołomiona i bardzo szczęśliwa, bo oto spełniało się moje życiowe marzenie... już wyobrażałam sobie jak doprowadzam stare wiejskie meble do ich pierwotnego stanu, jak zawieszam kilimy i makatki, jak cieszę się z każdego świętego obrazka i jak szukam dla nich miejsca na ścianach... plany miałam ogromne... cieszyłam się, że będę mogła połączyć swoją wiedzę, umiejętności i pasję....
i nagle spadłam na cztery łapy... przy okazji mojego zatrudnienia chciano ubić całkiem niezły interes... miałam zostać recepcjonistką, kelnerką, sprzątaczką i przy okazji wykonywać prace plastyczne... no cóż myślę, że wiedza entograficzna i doświadczenie wyniesione z teatrów nie przydałyby mi się w kelnerowaniu, więc podziękowałam za tak intratną ofertę... oczywiście wzbudziło to oburzenie Pani prezes, bo jak mogłam odrzucić taką propozycję... ja oczywiście również biłam się z myślami a nawet przez chwilę dłużej zastanowiłam się, czy aby dobrze zrobiłam, no bo w sumie miała to być praca w skansenie, więc może warto było schować swoje ambicje do kieszeni.... z takimi też mieszanymi uczuciami jechałam we wtorek właśnie do mojej niedoszłej pracy... bałam się, że jak tylko przekroczę progi karczmy czy herbaciarni pożałuję swojej decyzji... i... i normalnie padłam... okazało się, że powstający skansen oprócz nazwy nie ma nic wspólnego z prawdziwym skansenem...  w głównej mierze jest to jedna wielka gastronomia i hotelarstwo tyle, że w przeniesionych domach... do tego wszystkiego wyposażenie chałup stanowią meble i sprzęty z ikei... przeżyłam szok... nie wiem jak można dokonać takiej profanacji...
nie mam nic do biznesu samego w sobie, tylko czemu nie zrobić tego profesjonalnie?... czemu nie dać możliwości gościom, klientom, by spędzili noc, dzień, tydzień w prawdziwej wiejskiej chałupie... by cofnęli się w czasie o sto lat, by przeżyli przygodę i poznali trochę naszej historii i kultury... no coż, być może jestem spaczona w tym temacie, ale nie wyobrażam sobie jechać kilometrów, płacić grubej forsy, po to, by zobaczyć coś innego a dostać to, co w zasadzie każdy ma na wyciągnięcie ręki wystarczy tylko odwiedzić powyższy sklep lub kolejną koleżankę... i wcale nie trzeba wszystkiego "robić" na staro, można połączyć i jedno i drugie, by stworzyć ciepłe, ciekawe miejsce przyciągające ludzi właśnie swoją innością i klimatem...
ze skansenu odjeżdzałam z myślą, ze jednak intuicja mnie nie zawiodła... zaraz też musiałam odreagować i odwiedzić ten prawdziwy, z niebieską chatą, z makatkami i mnóstwem świętych obrazków....
ach zaraz też doładowałam się we własnym domu... i nic sobie nie robię z tego, że sąsiadka mówi mi, że starodawna jestem, a brat, że w skansenie mieszkam... dzięki temu moje dziewczynki mają dom jedyny w swoim rodzaju, a ja jestem najszczęśliwsza wsród swoich szmat, świątków i tych wszystkich staroci....



sobota, 12 maja 2012

Powinno być wiosennie, wesoło i pięknie....


Powinno być wiosennie, wesoło i pięknie... powinnam upiec ciasto lub ugotować coś pysznego, zrobić piękne zdjęcia i wstawić wraz z przepisem na bloga... ale.. ale niestety nie posiadam piekarnika, więc i ciast nie piekę... na gotowanie też ostatnio nie mam ani czasu ani siły... życie mnie dopadło i narazie nie daje chwili na złapanie oddechu... niestety również nie robię pięknych zdjęć.... ponoć nieźle maluję, ale i na malowanie brakuje mi czasu, choć chęci mam ogromne... codziennie rano wstaję z nadzieją, że dziś się zabieram... kończę zaczęty w marcu obraz, zrobię nową kapliczkę... a tu znowu: młodsza córka chora, mama w szpitalu i wszystkie plany padły... i ręce mi opadają, ramiona bolą i piecze cały żołądek...
i znów mam ochotę uciec.... dosłownie na koniec świata... zrobić sobie wakacje od zmartwień i ciągłego stresu.... ale doskonale wiem, że się tak nie da... trzeba się "ogarnąć" i poprostu bardziej "zorganizować", co nie jest wcale łatwe... wiem, że bywają dni kiedy sił brakuje, ale również są dni pełne szczęścia... wiem, ze los nie szczędzi nam kopniaków, ale również nas obdarowuje.... wiem, że czasem zawala się świat, ale i nadchodzi taki czas, kiedy życie odpuszcza i spełniają się nam marzenia nawet te zupełnie nierealne... wierzę, że warto czekać...